Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

— Któż zatem może dokonać takiej racjonalnej dystrybucji?
— Kto?...
— Tak, kto? Jaka instancja, jaka władza?
Paweł przetarł oczy ręką i milczał przez chwilę:
— Gdyby mi dali jeszcze dwa, trzy, najwyżej cztery lata czasu... Pytasz kto?... Ktoś, kto osiągnął możność dyktowania innym, dyktowania wszystkim. Władzę taką dają tylko pieniądze. Wiele ich na to trzeba mieć, bardzo wiele. Trzeba móc przygnieść ich ciężarem wolę innych, przerazić świat swojem bogactwem... Wówczas osiąga się możność panowania, władania, rozrządzania. Bez insygniów, bez tytułów, bez pisanych praw taki człowiek ogarnia całość... I aż ręce chce się gryźć z bólu, gdy się pomyśli, że było się już na najprostszej drodze do tego celu, że omal sięgało się doń, że jeszcze niewielki ułamek czasu, a posiadłbym potęgę, jakiej ziemia dotychczas nie znała!...
Ostatnie słowa rozbrzmiały chrapliwem echem w pustych pokojach i zaległa cisza. Nie patrzył teraz na Krystynę, nie widział jej, zapomniał o jej obecności.
— Pawle — odezwała się prawie szeptem.
— Chcesz zapytać, czy dam się złamać, czy opuszczę ręce?...
W jego pytaniu była gniewna niechęć.
— Nie, Pawle, chciałam tylko wiedzieć, czy już wszystko stracone?
Podparł się na łokciu i powiedział dobitnie:
— Tak źle nie jest. Stracony tylko rozpęd, inercja, no i prawie wszystkie kapitały, ale pozostało najważniejsze: wola dalszej walki i pewność zwycięstwa.
Zerwał się i zaczął chodzić po pokoju. Starał się stąpać najciężej, by na grubym dywanie przecież dosłyszeć własne kroki:
— Tak, tak, tak — powtarzał — pewność zwycięstwa, pewność zwycięstwa... Nie pozostanę bezsilny,