zdeptany przez tłum uciekających tchórzów, nie, postokroć nie...
Zatrzymał się przed nią i zaciskając pięści zasyczał:
— Jeszcze żyję, jeszcze żyję, jeszcze to bydło przekona się, że Paweł Dalcz nie da się stratować!
— Rozumiem cię, Pawle — błagalnie chwyciła go za ręce — rozumiem, ale nie męcz się tak, nie przepalaj. Uspokój się teraz i siądź przy mnie. Ja cię bez słów zrozumiem...
Wstała i tuląc się doń głaskała jego twarz rękami.
Zwolna powracał do równowagi. Usiadł prawie bezwładnie i coś w rodzaju uśmiechu zjawiło się na wykrzywionych i jeszcze rozedrganych wargach:
— Nie dziw się i nie gniewaj na mnie, Krysieńko, że przy tobie popadam w taki stan nerwowy, ale widzisz... dla wszystkich mam zawsze tyle pogody... Tylko przed tobą mogę... tylko przed tobą chcę, muszę być szczery...
— Mój ty kochany, mój ty najdroższy — szeptała wtulając usta w jego włosy.
Poczuł dziwne słodkie ciepło tej dziewczyny, poczuł stokroć wyraźniej niż dotychczas to, że przecie była mu jedyną bliską istotą... Jedyną i teraz dopiero pojął ogrom tego słowa...
Gdyby tam, nad zaśnieżonemi polami... Na miły Bóg, przecie to nie obeszłoby nikogo! absolutnie nikogo!... Kiwaliby głowami, w obojętnej ciekawości wyczytywaliby druk z dzienników i tyle...
A ona?... Podniósł głowę i spojrzał w jej oczy.
— Ty... moja... — powiedział i uczuł w gardle skurcz, jakiego nie znał dotychczas.
Z wielkich czarnych oczu padały nań łzy. Nie pojmował co się z nim dzieje. Skądś, z głębi piersi rozpływał się po całem ciele drżący prąd krwi jakby innej, jakby gorętszej, jakby pijanej... Mózg zdawał się mroczyć, a w ustach przejmował smak cierpkiej, nieznanej słodyczy.
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.