znacznie cenniejszego niż fikcyjne miljardy: receptę na ich zdobywanie!
Jeżeli porzucił tę myśl, to popierwsze dlatego, że nic go ludzkość nie obchodziła, a podrugie gdzieś na dnie tliła się w nim przecież nadzieja, że kiedyś zjawi się znów na arenie, kiedyś, kiedy zapomną o Pawle Dalczu i z równą gotowością będą mogli przyjąć pana Marcelego Duval!
Przed wieczorem wraz z Blumkiewiczem, który dość często towarzyszył mu w charakterze sekretarza, odleciał do Wiednia. Blumkiewicz nie cierpiał podróży samolotem, gdyż zawsze odchorowywał najkrótsze dystansy. W wypadkach jednak, gdy Paweł musiał mieć przy sobie kogoś absolutnie godnego zaufania, rad nie rad trzeba było mu towarzyszyć. A tym razem, tym... ostatnim razem, równało się to konieczności.
Telegraficzne zamówienie hotelowego apartamentu dla Pawła Dalcza odniosło przewidziany skutek. Już na lotnisku czekali dwaj dziennikarze, a w hallu hotelowym zebrało się ich kilkunastu. Zwłaszcza w ostatnich czasach powtarzało się to stale. Zwykły czytelnik gazet gnębiony kryzysem domagał się od swoich dzienników oceny położenia gospodarczego, otuchy, lub poprostu przepowiedni, pochodzących z najmiarodajniejszych ust wielkich finansistów, przemysłowców, miljonerów. A któż mógł być miarodajniejszy niż sam Paweł Dalcz, potentat trzęsący gospodarstwem świata, bogacz, jakiego dotychczas nie znała Europa, genjusz ekonomiczny, który zaćmił wszystkich amerykańskich miljarderów, ba, stał się dumą starego kontynentu.
Co on myśli o kryzysie, jak zamierza z nim walczyć, jakie widzi środki zaradcze, czy może sam jest jego sprawcą dla jakichś dalszych celów, niezrozumiałych dla zwykłego śmiertelnika? Jak wygląda, jaką ma minę, po minie można wnioskować o stanie jego interesów, a jego interesy to przecie byt miljonów
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.