Pewnego razu siedział przy stole pewien pan z żoną i z dziećmi, a z nimi jadł także jeden z przyjaciół, który przyjechał w odwiedziny. I gdy tak siedział przy stole, wybiła północ, a gość spostrzegł, że drzwi się otwierają i że do pokoju wchodzi całe w bieli, bladziuchne dziecko.
Nie rozglądało się ono wcale dokoła i nic nie mówiło, lecz udało się, wprost do sąsiedniej izdebki. Wkrótce potem wróciło i również cicho wyszło przeze drzwi. Na drugi i na trzeci dzień zdarzyło się zupełnie to samo!
Gość zdziwiony pyta nareszcie pana domu, czyje to takie ładne dziecko, które podczas wieczerzy codziennie chodzi do sąsiedniej izdebki?
— Ależ ja nie widziałem żadnego dziecka, — odparł zagadnięty, — to też nie domyślam się nawet, do kogo mogło by należeć.
Nazajutrz, gdy się zdarzyło toż samo,