mają się zejść z powrotem i puścili się w drogę.
Zdarzyło się tak, że każdy z nich dostał się do zdolnego majstra i mógł się dobrze w zawodzie swym wydoskonalić. Kowal musiał podkuwać konie króla i myślał sobie: „No, nic ci nie brakuje, będziesz miał dom!“
Golibroda oskrobywał zarost samym wybrednym panom i także twierdził, że dom będzie jego własnością.
Fechmistrz otrzymał niejedno cięcie, ale zaciskał zęby i wcale się nie zrażał, myśląc sobie:
„Jeżeli cię byle cięcie zrazi, to domu nigdy nie dostaniesz“.
Skoro więc termin oznaczony minął, bracia zeszli się znowu u ojca. Nie wiedzieli jednak, kiedy znajdą odpowiednią okazję do wykazania swoich talentów, siedzieli przeto razem i radzili.
Gdy tak siedzą, nagle tuż obok leci zając przez pole.
— Ach! — zawołał golibroda, — ten się zjawia jak na zawołanie.
Wziął kubek, mydło i rozbijał pianę dopóty, dopóki zając nie nadbiegł. Wtedy namydlił go w pełnym biegu i wygolił mu bródkę, nie zaciąwszy go ani razu.
— To mi się podoba! — rzekł ojciec
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Londyński).djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.