Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Londyński).djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

z tem kochaniem mojem sprawiała mi cierpienie, jak rozłąka z żywą istotą.
I oto nadszedł dzień, który mi przyniósł najwyższą radość i najdotkliwszą niedolę mojego dzieciństwa.
Wracałam do domu sama. Niańka wyszła pocoś z kuchni, a Marynia wybiegła odprowadzić mnie. Aldonę trzymała w ręku.
— Kociu! Kociu! odezwała się do mnie szybko i ze wzruszeniem: chcę ci zrobić niespodziankę. Tylko nie mów nikomu.
— Nie powiem. Cóż takiego?
— Weź Aldonę, daję ci ją!
Nie wierzyłam własnym uszom.
— Darujesz mi ją? Mnie? — zawołałam, czując, jak wszystko cierpnie we mnie.
— No tak, tobie! — Ty kochasz ją więcej odemnie. Czy myślisz że ja tego nie widzę? Ja widzę. Ciocia Zosia wzięła na wychowanie Józię, a ja tobie daję na wychowanie Aldonę.
O małom się nie zatchnęła z szalonego zachwytu. Przyciągnęłam Aldonę do piersi i rozpłakałam się.
Nie pomyślałam o tem nawet, że miłą dzieweczkę będą strofować za mnie,