wkładała okulary i czytała z wielkiej księgi, a obie dziewczynki, przędząc, słuchały. Obok nich leżało jagniątko na podłodze, a poza niemi, na drążku, siedział biały gołąbek z łebkiem, ukrytym w skrzydełkach.
Pewnego wieczoru, gdy tak spokojnie siedziały sobie, ktoś zastukał do drzwi. Matka rzekła:
— Prędko, Różanko, otwórz, to pewno jakiś wędrowiec, szukający przytułku.
Różanka poszła, odsunęła zasuwę i myślała, że to będzie jakiś ubogi człowiek; ale to nie był człowiek, lecz niedźwiedź, który wsadził we drzwi swą grubą czarną paszczę. Różanka krzyknęła głośno, odskoczyła, jagniątko zabeczało, gołąbek zatrząsł się, a Białośnieżka schowała się za łóżko matki.
Ale niedźwiedź spokojnie rzekł:
— Nie bójcie się, nic wam złego nie zrobię; jestem zmarznięty i chciałbym się trochę ogrzać u was.
— Biedny niedźwiedziu, — rzekła matka, — połóż się przy ogniu, tylko uważaj, żeby ci się futro nie zapaliło. Poczem zawołała:
— Białośnieżko, Różanko, pójdźcie do mnie, niedźwiedź nic wam złego nie zrobi, dziecinki, on mówi uczciwie.
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Londyński).djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.