Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Londyński).djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

słońce ziemię rozgrzało, krasnoludki wychodzą na wierzch, szukają i kradną; a co wpadnie im w ręce i do ich kryjówek, to nie wraca już łatwo na światło dzienne.
Białośnieżce bardzo było żal niedźwiedzia, ale odryglowała drzwi, a gdy niedźwiedź wchodził, zaczepił się futrem o hak, rozdarł sobie kawałek skóry, a Białośnieżce wydało się, że z poza niej błysnęło coś złotego; pewna jednak tego nie była. Niedźwiedź szybko wybiegł i wkrótce znikł za drzwiami.
Po niejakimś czasie matka posłała dzieci do lasu po chróst. Natknęły się one tam na wielkie drzewo, które leżało na ziemi, a przy jego pniu coś skakało po trawie tam i napowrót.
Ale nie mogły odróżnić, co to było takiego. Gdy podeszły bliżej, zobaczyły karła o starej pomarszczonej twarzy, z białą parołokciowej długości brodą. Koniec brody dostał się pod drzewo, a karzeł skakał jak piesek na linie i nie umiał sobie poradzić. Zmierzył dziewczynki swemi czerwonemi, płonącemi oczyma i krzyknął:
— No i czego stoicie? Nie możecie się zbliżyć i pomódz mi?