Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Londyński).djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

kaftan, że jest teraz pełen dziur i strzępów! Paskudne, niezdarne dziewczyny!
Co rzekłszy, podniósł worek z klejnotami, leżący opodal, i poszedł pomiędzy skałami do swojej jaskini.
Dziewczątka były już przyzwyczajone do jego niewdzięczności, więc poszły w dalszą drogę i załatwiły swoje sprawunki w mieście.
Gdy za powrotem znowu znalazły się na pustkowiu, zaskoczyły znienacka karła, który na pewnym placyku wypróżniał swój worek klejnotów i nie przypuszczał, że ktoś będzie jeszcze tędy przechodził o tak spóźnionej porze. Zachodzące słońce oświetlało kamienie, które połyskiwały świetnie różnemi kolorami i dzieci olśnione, stanęły i wpatrywały się w nie z zachwytem.
— Czegóż tak sterczycie jak mumje? — zawołał karzeł, a jego zmarszczona twarz aż pożółkła z gniewu.
Chciał jeszcze dłużej wymyślać, gdy nagle z lasu wyszedł czarny niedźwiedź. Karzeł zerwał się z przestrachu, ale nie mógł już uciec, bo niedźwiedź, zagrodził mu drogę. Wtedy zawołał z trwogą:
— Najdroższy panie niedźwiedziu, miej litość nademną! Oddam ci wszystkie swoje skarby, najpiękniejsze klejnoty,