Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

okropne, iż nie wiedział, czego jeszcze mógłby się lękać. Przekonał się, że śmierć sama nie ma nad nim mocy, odkąd poznał cudowną własność wody odżywiającej, więc rad był prawie, że znajdzie sposobność okazania się niewzruszonym wobec potężnego wroga.
Z zapadnięciem nocy udał się znowu do sali i spokojnie usiadł na ławie. Gdy północ uderzyła, zerwał się z pułapu uśpiony tam nietoperz i otworzył okno, przez które z szalonym śmiechem wpadać zaczęły potwory, zdolne zatrwożyć samym swym widokiem najodważniejsze serce. To olbrzymia, ohydna głowa toczyła się niby piłka ślad krwi za sobą znacząc, to zwierzęta dziwne z ludzkimi twarzami wlatywały na ognistych skrzydłach, to członki ludzkie albo kadłuby bez głowy. Poza tym wszystkim wpadło dwunastu diabełków, małych, krzykliwych, śmiejących się, z rogami i ogonami, ale wesołych jak dzieci.
Całe towarzystwo zasiadło na środku sali i zaczęło grać w kości. Ten, który przegrał, gwizdał i oznajmił, że nie zapłaci, bo przegrał dlatego, że w sali jest dusza ludz-