ka, którą swym towarzyszom odda za przegraną.
To powiedziawszy zbliżył się do królewicza, który jednak kopnął go tak zręcznie, że diablik fiknął kilka koziołków w powietrzu i stanął na równe nogi wśród gromadki. Wtedy całe to dziwaczne mrowisko niby wzburzone morze posuwać się zaczęło ku bohaterskiemu Orlikowi, który z zapałem w oku i zaciśniętą pięścią, gotów rozpocząć walkę, stał w rogu komnaty.
Wtem z rykiem i łoskotem otworzyło się sklepienie i między królewiczem a złowrogą zgrają stanął olbrzymi diabeł z ognistym berłem w dłoni.
— Precz! — krzyknął i jak fala cofnęły się wściekłe szeregi.
Potem grzecznym ukłonem pozdrowił młodzieńca i skinął berłem na prawo. Orlik mimowolnie zwrócił wzrok w tym kierunku i z ust jego o mało nie wyrwał się krzyk przerażenia: W dali ujrzał rodzinny zamek, tak przejrzysty, jakby mury jego z najcieńszego były kryształu. Zamek ogarniały płomienie: wróg zwycięski je podłożył, aby tylko gruzy pozostawić na miej-
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.