no mu chętnie kawałek chleba, sera, kubek mleka lub wiązkę słomy na posłanie.
Ale pewnego razu zamyślił się jakoś i nie zauważył, kiedy wszedł do lasu i w którą stronę się skierował. Gdy mu głód dokuczył, obejrzał się wkoło i nie zobaczył nigdzie chaty ani drogi.
— Ba! mój stary — mruknął sobie — zapomniałeś już, widzę, co to znaczy: baczność! Wstyd, panie żołnierzu, do stu piorunów! Hola! panowie zające, może mi który ofiaruje swoją pieczeń na obiad?
Ale zające nie miały widocznie ochoty okazać mu tak gorącej życzliwości, gdyż żaden nie wysunął z krzaków nawet końca uszu. Żołnierz klął i szedł dalej, aż w końcu zmęczony postanowił odpocząć.
Wtem na pniu ściętego drzewa ujrzał młodzieńca w pięknym mundurze myśliwskim, patrzącego nań uważnie. Przyjemna twarz jego podobała się wojakowi, więc usiadł sobie tuż obok na trawie i podał mu życzliwie ręce.
— Hm, hm, paniczyk! — mruknął oglądając sąsiada od stóp do głowy: cienkie sukno, złoto, a buciki jak cacka. Dobre to
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.