zem, bośmy koledzy. Chodźmy szukać drogi.
Roześmiał się myśliwy i uścisnął podaną rękę; potem poszli razem.
Chodzili do wieczora, ale nadaremnie — nie znaleźli ani drogi, ani wioski; las zdawał się nieskończonym, drzewa szumiały w górze, jakby opowiadały sobie, co widziały, a noc coraz czarniejsza zapadała zwolna.
Wtem pomiędzy drzewami błysnęło światło.
— Wiwat! — zawołał żołnierz — nie pomrzemy z głodu, nie napiją się wilki naszej krwi gorącej. Marsz do szturmu, mój chłopcze, zaraz się pokrzepisz, bo wyglądasz nie lepiej od swoich woskowanych bucików. Z jednej skóry was robiono!
Stanęli przed starym, dużym, posępnym domem z ogromnych kamieni, z drewnianym dachem i wąskimi oknami. Żołnierz zapukał śmiało; otworzyła stara kobieta.
— Zbłąkani podróżni proszą o nocleg. A przygotujcie nam, matko, co poczciwego na wieczerzę, bo żołądek mam pusty jak
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.