Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

Kichnął tak głośno, że zbójcy zerwali się od stołu sądząc w pierwszej chwili, że to wystrzał.
Żołnierz kichnął po raz drugi i wysunął głowę.
Rozbójnicy odetchnęli, lecz porzuciwszy jedzenie otoczyli piec i odkryli gości.
— A tuście ptaszki! — zawołał herszt mierząc ich wzrokiem. — Ciasno wam w tej pułapce? Podziękujcie temu, kto was tu przysłał. Dalej, chłopcy, to szpiegi, na gałąź z nimi! Będzie im tam swobodnie, mogą się uczyć fruwać!
I zaśmiał się grubym głosem, a jeden z podwładnych już podawał postronki.
— Nie tak prędko, panowie! — zawołał żołnierz. — Śmierci się nie lękam, zaglądałem jej w oczy nie jeden raz w życiu, ale nigdy jeszcze nie byłem tak głodny. Dajcie nam się pokrzepić, a potem wola wasza. Szpiegami nie jesteśmy, a umrzeć żołnierz gotów tak czy inaczej. Ach, jak ta pieczeń pachnie!
I kichnął znowu. Zbójcy spojrzeli na siebie! Zabawiła ich mina starego żołnierza i jego niekłamany apetyt; pomyśleli też, że