Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

rach ukazała się na drodze, z nią dwór cały i królowa matka, następnie wojsko pod bronią. Huknęły wystrzały.
— Co to wszystko ma znaczyć? — rzekł żołnierz zdziwiony. — Toć nie może być, żeby o tych rozbójników... Nie wiesz ty, bracie?
— Owszem: król powraca z dalekiej podróży, więc dwór, wojsko i naród śpieszą go powitać.
— Król! Ale gdzież on?
— Obok ciebie, zuchu: ja jestem królem.
Żołnierz zbladł i zadrżał pierwszy raz w życiu przypomniawszy sobie, w jaki sposób od wczoraj traktował młodzieńca. Padł na kolana prosząc o przebaczenie i tłumacząc się nieświadomością.
Król podniósł go własną ręką i uściskał serdecznie.
— Takich mi potrzeba zuchów — rzekł wesoło; — cenię twoją odwagę i przebaczam wszystko. Być może, iż ocaliłeś mi życie. Odtąd na niczym zbywać ci nie będzie. Weź ten pierścień; gdy czego będziesz potrzebował, on cię do mnie doprowadzi. Po-