ski i gwiazdy, i zapadł w sen głęboki, pełen najsłodszych marzeń, ale twardy jak sen śmierci.
Nazajutrz o południu zatętniało w lesie, przed chatę czarownicy prześliczną karetą, w cztery siwe konie zaprzężoną zajechała królewna z jasną gwiazdą na czole, z perłowymi ząbkami i smutnymi oczyma. Wysiadła i pobiegła prosto do ogrodu, ale pod dębem nikogo nie było, więc zapłakała łzami, a gdzie łezka padła, rozwijał się prześliczny dzwonek purpurowy z kroplą rosy w kielichu, pełen cudnej woni, piękniejszej od zapachu róży i konwalii.
Potem poszła przed chatę i zapytała starej:
— Gdzie mój wybawca?
— Śpi na podwórzu, podźwigał się wczoraj siekierą.
Zbliżyła się królewna, potrząsnęła młodzieńca, zawołała go po imieniu, ale nic nie pomogło: nie zbudził się ze snu twardego.
A wtem uderzyła godzina, zarżały koniki, biedna królewna wsiadła do karety i poniosły ją siwki w głąb czarnego boru.
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.