Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

A rycerz w tejże chwili obudził się także, spojrzał na słońce i jęknął z rozpaczy i wstydu. Zerwał się na równe nogi i wybiegł do ogrodu, ale pod dębem nie było nikogo; spoglądały nań tylko purpurowe dzwonki z perłami rosy w swych wonnych kielichach.
— Jakże nikczemny jestem! — szeptał zrozpaczony młodzieniec — czemuż mnie święta ziemia nie pochłonie! Wolałbym zginąć niż przeżyć wstyd taki!
Wtem zadrżały leciuchno dzwonki purpurowe, spadły wonne krople rosy na ziemię, a kwiaty zamieniły się w rój złotych motyli z purpurowymi gwiazdkami na błyszczących skrzydełkach i otoczyły rycerza.
— Przysięga! przysięga! przysięga! — szumiały. — Biedna królewna! Jeszcze jedna doba! Ostatnia doba! Do Szklanej Góry daleko! daleko!
Uniosły się wysoko i zniknęły między drzewami.
A młodzieniec stał długo na tym samym miejscu, rozmyślał gorzko o swej ciężkiej winie i postanowił nie ruszyć się stąd i nie tknąć więcej żadnego napoju.