Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

Rycerz jak oszalały sięgnął po kubek, pełen aż po brzegi i wychylił go do dna. Ale w tejże chwili gorycz okropna napełniła mu usta, członki zesztywniały, tchu zabrakło w piersi, straszny śmiech starej zabrzmiał mu w uszach i stracił zupełnie przytomność.
W południowej godzinie zatętniało w lesie, zajechała kareta w kare konie zaprzężona, wysiadła z niej królewna ze smutnymi oczyma, w czarnej żałobnej szacie, ze złotą gwiazdką na czole, wysiadła i pobiegła prosto do ogrodu, pod stary dąb stuletni. Pod dębem na ziemi leżał uśpiony rycerz, nieruchomy jak posąg, jak marmur biały, z wyrazem bólu na twarzy i śladem krwi na czole.
Zapłakała królewna, ale nadaremnie wzywała go po imieniu, oblewała łzami, ze snu twardego zbudzić go nie mogła, i tylko z łez jej, które padały na ziemię, wyrastały czarne dzwonki cudnego zapachu z perłami rosy w kielichu.
Uderzyła godzina, zarżały koniki, królewna wstała zwolna, wzięła trzy żołędzie i wetknęła je w ziemię, potem załamała