zakryły, i nagle z obłoku tego wystąpiła postać królowej, wzięła dzieciątko na ręce, utuliła, nakarmiła, pieściła i całowała, potem na białej pościółce złożyła i do samej rannej zorzy słodko śpiewała, cicho płakała. A kiedy świt różowy za jaśniał na niebie, obłoczkiem się otuliła, piórkami osypała, i biała kaczka ze złocistym czubkiem kwacząc odeszła.
Król niespokojny o żonę, od rana pospieszył do jej komnaty, zła macocha przystępu wzbronić mu nie mogła, otuliła jedynie córkę aż po oczy, by nie dostrzegł jej brzydoty.
— Jakże się czujesz dziś, kochana żono? — przemówił król serdecznie.
— Lepiej — odparła cicho, ale w tejże chwili szkaradna żaba z ust jej wyskoczyła.
— Co to ma znaczyć? — spytał przerażony monarcha.
Ale macocha więcej mówić jej nie pozwoliła tłumacząc królowi, że to skutki choroby, które prawdopodobnie z nią razem przeminą. Prosiła także, aby się oddalił, gdyż królowa potrzebuje ciszy i samotności, aby odzyskać zdrowie.
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.