— Czemuś go nie wyrzekła, póki był czas na to. Teraz jesteś moją żoną i musisz o tym pamiętać, żeby ci nie było gorzej. O królewiczach radzę ci zapomnieć.
Przestraszyła się królewna, bo zdawało jej się, że słyszy gniew w głosie męża, więc umilkła pokornie.
Tymczasem stanęli wreszcie przed maleńkim domkiem, starym, pochylonym i samotnym w polu. Ubogi siadł na progu, zadowolony widocznie.
— Czyj to domek? — zapytała niespokojnie królewna. — Ubodzy ludzie mieszkać tu muszą.
— To moja własna chata, w której żyć będziemy.
Załamała ręce królewna, lecz nie wyrzekła ani słowa, rada, że mąż nie widział tego gestu rozpaczy.
— A służba? — spytała cicho.
— Ubodzy ludzie służą sobie sami. Z rana ugotujesz mi zawsze śniadanie, potem uprzątniesz chatę, przygotujesz obiad, nie zapomnisz o wieczerzy, o praniu bielizny, i o wszystkim, co do gospodyni należy.
— Ależ ja ognia rozpalić nie umiem!
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.