— Krrr, Krrr! — zawołał jeden; — patrzcie, to królewicz wiezie porwaną królewnę Wyspy o Złotym Brzegu!
— Jeszcze jej nie ma.
— Jak to? Wszakże siedzi obok niego pod purpurowym żaglem na okręcie.
— To nic nie znaczy; wiezie narzeczoną, którą spodziewa się poślubić wkrótce, ale nie wie, że skoro przybije do brzegu, koń złotogrzywy zarży mu na powitanie, królewicz zachwycony pięknością rumaka zechce go dosiąść, a wówczas koń ognisty pędem strzały wzbije się z nim w powietrze, gdzie spłoną oba i nawet proch jego nie spadnie na ziemię.
— To straszne, ale przecież może uniknąć zguby.
— Zapewne, jeśli znajdzie tak wiernego i odważnego przyjaciela, który zamiast niego dosiędzie rumaka, wyjmie ukryty w grzywie jego sztylet i uderzy nim silnie w głowę konia. Wówczas wróg jeden byłby pokonany, lecz jest to niebezpieczeństwem, ponieważ gdyby kto wiedział o tym i wymówił jedno słowo, natychmiast skamienieje po kolana i królewicza nie ocali.
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.