Patrząc na dzieci wiejskie zazdrościli nieraz szczęśliwym ich rodzicom i powtarzali sobie, że nic nie wart dostatek, gdy największego skarbu, zdrowego dziecka nie ma w domu; że szczęśliwszy od nich jest każdy ubogi, któremu Bóg nie odmówił tej pociechy.
Wtem z wiosną, kiedy śniegi stopniały na górach, wezbrały wody w rzece, pozrywały tamy, popsuły koła młyńskie, poniszczyły budynki i ogromne w okolicy wyrządziły szkody, młynarz stracił bardzo wiele i od tego czasu zaczęły nań spadać klęski coraz nowe. W krótkim czasie padły mu krowy z zarazy, złodziej ukradł pieniądze, młyn psuł się co chwila, nie zawsze teraz mógł wydążyć z robotą, a z tego różne wynikały straty, kłopoty, niezgody. Rok nie upłynął, a młynarz z bogacza i pana stał się tak ubogim, że nieraz i chleba w chacie brakowało. Znosił to odważnie, nie ustawał w pracy, lecz martwił się coraz bardziej, nie sypiał po nocach i z ciężkim żalem myślał, że przyjdzie mu chyba opuścić rodzinne strony razem z żoną i szukać gdzie indziej szczęścia.
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.