Gdy skończył spostrzegł, iż biedna pasterka płakała cicho siedząc obok niego.
— Czego płaczesz? — zapytał.
— Jakże nie mam płakać, kiedy tak samo świecił jasny księżyc, gdy na srebrnej fujarce grałam jedną z tych pieśni i ujrzałam na chwilę postać mego męża, porwanego przez rusałkę. Wyciągnął do mnie ręce, lecz olbrzymia fala zalała go w tejże chwili i znów zostałam sama.
Pasterz spojrzał na siedzącą obok niego kobietę i jak gdyby zasłona spadła mu nagle z oczu, poznał w niej żonę; więc krzyknął radośnie, a gdy ona podniosła nań zdumione oczy, przy jasnym blasku pełni poznała twarz drogą i oboje w uniesieniu szczęścia i radości uścisnęli się serdecznie, płacząc słodkimi łzami.
Czy trzeba opisywać, jak byli szczęśliwi? Drogiej im teraz Doliny Poznania opuścić więcej nie chcieli; tu więc zbudowali chatę, połączyli swoje stada i żyli długie lata do najpóźniejszej starości, wolni od niebezpieczeństw, kochając się zawsze i wychowując ukochane dzieci.