Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie gniewaj się karzełku — przemówiła Lilijka — nie chcemy ci wyrządzić żadnej krzywdy, a może jeszcze kiedy przydamy się znowu.
I odeszły spokojnie nie troszcząc się więcej o niewdzięczne stworzenie, które gdzieś zniknęło, jak gdyby wpadło w ziemię.
Późno już nad wieczorem powracały z miasta; słońce zachodziło czerwono za rzekę i ostatnie jego promienie żegnały rozpalony piasek, drzewa i chmurki na niebie. Przechodziły tą samą drogą i niedaleko od skały, gdzie orzeł napadł karła, ujrzały znowu tego ostatniego. Siedział na ziemi i bardzo mozolnie patrzał przed siebie, jak gdyby coś liczył. Dziewczynki, nie pamiętając o przestrodze, zbliżyły się cichutko na paluszkach i olśnione stanęły za nim. Na gładkim kamieniu brzydki karzeł porozkładał swoje skarby: diamenty i szafiry, rubiny, szmaragdy, perły, topazy i moc nieskończoną innych klejnotów, które w blasku słońca lśniły jak iskry różnobarwne. Mały człowieczek widocznie napawał się tym blaskiem i pięknością drogich