— Jesteś zuch — zaśmiał się olbrzym śmiesznie kręcąc głową — ale chciałbym się jeszcze lepiej przekonać o tym. Czy mógłbyś zanieść to drzewo do lasu?
Wskazał dąb olbrzymi, wyrwany z korzeniem, który leżał przy drodze. Krawiec popatrzał uważnie.
— Sam nie podołam — rzekł na koniec — lecz i ty nie dałbyś rady. Spróbujmy się inaczej: ty weź za pień, ja podniosę wierzchołek z koronami, to przecież więcej. Zobaczymy, kto dłużej wytrwa.
Zgodził się olbrzym, położył sobie na ramieniu ogromny pień dębowy, a mały krawczyk pogwizdując usiadł sobie wygodnie między gałęziami i pozwolił się ciągnąć spory kawał drogi.
— Nie mogę dłużej — mruknął olbrzym potem okryty.
Wtedy krawczyk podskoczył, prędko dwie gałęzie położył sobie na ramionach i czekając, aż olbrzym rzuci pień na ziemię, śmiał się na całe gardło.
— I czegóż się tak cieszysz, czarna mrówko?
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.