zawołał krawczyk, olśniony losem, jakiego nie spodziewał się nigdy.
— Pierwsze — ciągnął król dalej — jest niebezpieczne bardzo. W sąsiednim lesie przed niedawnym czasem zamieszkało dwóch olbrzymów i nie tylko że zupełnie wytępili mi zwierzynę, lecz i w pobliskich wioskach wielkie szerzą spustoszenie. Poprzysiągłem więc sobie, że ten mym zięciem zostanie, kto własną ręką obu olbrzymów zabije. Chcę ci jednak dać stu ludzi do pomocy, aby w razie nieszczęścia...
— Nie lękaj się potężny królu — kto jednym uderzeniem siedmiu wrogów trupem położył, ten dwóch olbrzymów nie obawia się wcale; twoi rycerze niech tylko będą świadkami mego zwycięstwa.
I wyruszył nazajutrz na czele stu ludzi, lecz przybywszy na brzeg lasu, kazał pozostać im tutaj, sam zaś puścił się w gęstwinę licząc na to, że jeśli nie pokona olbrzymów, to sam wymknie się łatwiej niż w towarzystwie takiego orszaku.
Wkrótce usłyszał grzmoty i szczególny łoskot, choć niebo było jasne i słońce świeciło, a posuwając się naprzód ostrożnie
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/287
Ta strona została uwierzytelniona.