ujrzał oba potwory, śpiące na polance. Ich straszliwe chrapanie grzmotem mu się wydało, głowy, wielkości chłopskiej chaty, leżały między drzewami, a kadłuby dłuższe od największych sosen dochodziły aż do strumienia.
Popatrzywszy na nich uważnie krawczyk nazbierał kamieni, wdrapał się na dąb stary, bardzo rozłożysty, rosnący w środku polanki i z całej siły rzucać zaczął kamieniami w piersi jednego olbrzyma.
Z początku potwór machnął tylko ręką, lecz cios drugi i trzeci dokuczył mu bardziej, odwrócił się na bok prawy i rzekł do towarzysza:
— Daj pokój tym głupim żartom, nie wyspałem się jeszcze.
To mówiąc palnął go pięścią po uchu.
— Za co mnie bijesz? — krzyknął drugi olbrzym.
— Nie zaczynaj!
I obaj zasnęli na nowo.
Wtedy krawczyk wybrał najcięższy z kamieni i rzucił nim na pierwszego potwora. Olbrzym ryknął i usiadł, potoczył dzikim wzrokiem i z całej siły uderzył w piersi
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.