towarzysza. Ten zerwał się na równe nogi i kopnął leżącego, który z pięściami rzucił się na przeciwnika. Walka zawrzała straszna; w gniewie i wściekłości olbrzymy rycząc wyrywali drzewa i bili się nimi wzajem, napełniając wrzawą las cały. Krawczyk drżał tymczasem z trwogi, bo gdyby go spostrzegli lub wyrwali dąb, na którym siedział ukryty między gałęziami, zginąłby w mgnieniu oka. Lecz olbrzymy coraz bardziej podniecani bólem otrzymywanych ciosów, walczyli z taką zawziętością, że nie pierwej przestali, aż popadali martwi.
Wówczas sprytny chłopiec zsunął się na ziemię, poprzeszywał im piersi swoim mieczem, pokaleczył trochę nogi i wróciwszy do orszaku oznajmił, że pokonał obu wrogów. Rycerze wierzyć nie chcieli, choć udawali podziw; krawczyk jednakże sam ich zaprowadził na straszne pobojowisko i pokazał ofiary swego męstwa i siły. Nikt więc już wątpić nie mógł, że ma przed sobą bohatera, jakiego dotąd nie było na świecie, ale zazdrość i trwoga tym niechętniej jeszcze usposabiały dla niego wszystkich.
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/289
Ta strona została uwierzytelniona.