Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/296

Ta strona została uwierzytelniona.

Udali się do lasu strzelcy i rycerze ze sforami psów gończych, ale nikt z nich nie powrócił.
Od tego czasu z daleka omijano bór czarny, nikt nie odważył się zbliżać do niego i tylko orzeł drapieżny szybował niedaleko ponad gęstwiną drzew starych.
I trwało to lat wiele. Zdarzyło się jednak, że przybył obcy strzelec na dwór potężnego króla i prosił o pozwolenie udania się do lasu. Król nie chciał na to się zgodzić z początku, pamiętając o smutnym losie swojej drużyny, lecz strzelec prosił bardzo zapewniając, iż nie lęka się niczego.
Król ustąpił. Przybyły zabrał z sobą psa wiernego i udał się do boru. Cisza panowała tutaj; ani świergotu ptactwa, ani szmeru wietrzyka słychać nie było. Nagle pies zwęszył zwierzynę i puścił się za śladem. Zaledwie jednak ubiegł kilka kroków, ukazało się przed nim niewielkie jezioro, zieloną rzęsą okryte. Ślad ginął widocznie tutaj; pies zatrzymał się węsząc, lecz w tejże chwili z wody wysunęło się silne, ciemne ramię, pochwyciło biedne zwierzę i wciągnęło w głębię.