dzieci, uśpione snem niewinnym na czystym łóżeczku i z westchnieniem rzekła do męża:
— Nie cieszy mnie to złoto, takim sposobem nabyte: lękam się, by los mściwy na dzieciach naszych nie szukał odwetu za krzywdę biednej matce wyrządzoną. Jeśli mnie kochasz, nie szukaj więcej żar-ptaka. Dość uczyniłeś mu złego, niechaj nam Bóg to przebaczy!
Ale bednarz, opanowany już chciwością złota, śmiał się z obaw żony.
— Głupiec tylko odwraca oczy, gdy szczęście samo do niego bieży — rzekł wzruszając ramionami. — Zobaczysz, dzieci nasze nie zaznają biedy i my na stare lata odpoczniemy. Pójdę dziś na noc do lasu i dostanę żar-ptaka, albo sam życie położę.
I nie słuchając dalszych uwag żony pospiesznie wyruszył w drogę.
W lasku zmrok już zapadał, ostatnie promienie zachodzącego słońca purpurowym blaskiem żegnały wierzchołki drzew, a na powierzchni ziemi słała się mgła przejrzysta. Bednarz nie tracąc czasu wdrapał się na brzozę srebrnolistną i ukrył w cieniu jej gałęzi.
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/325
Ta strona została uwierzytelniona.