Zaledwie jednak zdążył przytulić się jak najmocniej do pnia białego, gdy od północnej strony zajaśniało i gwiazda nad gwiazdy, cudny żar-ptak, olśniewając wszystko swoim blaskiem nadleciał, aby spocząć na gniazdeczku. Szukając go, okrążył brzozę srebrnolistną, potem zaniepokojony poruszył skrzydłami i tysiące świateł rozbłysły po polanie, ale gniazdka nigdzie nie było.
Tymczasem bednarz wyjął przygotowany kamień i gdy żar-ptak żalem zdjęty zawisł na chwilę w powietrzu, wymierzył, cisnął z całą siłą i ugodził go tak trafnie, iż zabił na miejscu.
Zahuczało w ciemnym borze, pociemniało na niebie, żałośnie szemrać zaczął kryształowy strumyczek, zadrżały jakby z trwogą listki srebrnej brzozy; lecz bednarz nie zważał na to, zeskoczył na ziemię, porwał zdobycz upragnioną i pobiegł do miasta.
Bogaty brat czekał go na progu domu, witał radośnie i w nagrodę za trudy pozwolił mu zabrać tyle złota, ile go biedak mógł udźwignąć.
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/326
Ta strona została uwierzytelniona.