trawy lub dzikich owoców, zebranych w lesie, dźwigała do swojej pustelni.
Wychodziła po nie co rano przebiegając doliny, napełniała wory i płachty, które miała z sobą, a przed wieczorem dopiero, ciężko obładowana, z trudem szła w góry skalistą drożyną do niskiej, samotnej chatki. Tu o tym samym czasie brzydka choć młoda pastuszka przyganiała stado gęsi z sąsiedniego jeziora.
To stado gęsi było całym bogactwem staruszki; co dzień też rano, nim się oddaliła, polecała strzec go pilnie gęsiareczce, a wieczorem liczyła swoje białe gąski i karmiła je sama przyniesionym zielem i uzbieranymi kłoskami.
A nazajutrz szła znowu. Nieraz wicher rwał na niej ubogie ubranie, pchał ją po wąskiej ścieżce, tamował jej oddech, ulewa psuła drogę, zimno przenikało ją do kości, a ona szła wciąż dalej podpierając się kosturem i mrucząc półgłosem jakieś niezrozumiałe wyrazy. Kto ją spotkał, litował się pomimo woli, wolałby jednak nie spotkać jej wcale; ona zaś spoglądała zgasłymi
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.