— Żadnego.
— Hm — mruknął żołnierz wspomniawszy o kulach, strzałach i mieczach, pomiędzy którymi uwijał się tylokrotnie, a śmierć go nie dosięgła, może i teraz się uda. Ha, co będzie, to będzie!
— Zgoda — rzekł stanowczo.
— To mi się podoba. Kładź mój surdut, Niedźwiadku (tak się nazywać będziesz), a skórę sam zdejm sobie. Do widzenia za lat siedem.
I zniknął.
Żołnierz popatrzył za nim, ruszył ramionami i miał ochotę się przeżegnać, ale w porę przypomniał sobie, że mu tego nie wolno; włożył zielony surdut, sięgnął do kieszeni, a przekonawszy się, że w niej pełno złota, obciągnął skórę z niedźwiedzia i poszedł do miasta.
Dobrze mu się wiodło przez rok cały: używał, hulał, nie tracił humoru, ubogim hojne rozdawał jałmużny i nie brakło mu wesołych towarzyszów zabawy. Ale już w drugim roku zaczął wyglądać jak potwór: paznogcie zamieniły mu się w sępie szpony, twarz cała porosła włosem, a była
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.