Zupełnie tą samą drogą zdążaliśmy do Zakopanego, którą rano szliśmy na Swinnicę. W téj wycieczce po raz piérwszy zdarzyło mi się widziéć kozice. Schodząc ku przełęczy pod Swinnicą, naraz polecił nam Sieczka milczenie; zapytany o przyczynę, rzekł: „Zdawało mi się jakobym słyszał cupkanie kozic; radbym, żeby ich uźreli“. I tak zatrzymawszy się na chwilę, ujrzeliśmy dwie kozice w turniach doliny Walentkowéj. W powrocie widoki były wszędzie te same, jéno wydawały się nieco odmiennemi z powodu przeciwnego oświetlenia. Byliśmy już na Hali Królowy, gdy słońce dobrze już zaszło, a zmiérzchło się dobrze, gdyśmy wkroczyli w las bocoński, który nam teraz przy spuszczaniu się na dół niemało dał się we znaki. Przybywszy do Kuźnic na równą drogę, odetchnęliśmy przy karczmie na chwilę, napiwszy się piwa jak na Kuźnice zakopiańskie niezłego. Koło godziny 10 stanęliśmy w domu, syci cudnych widoków i dumni z udałéj wycieczki, a zwłaszcza z odkrycia drogi na Swinnicę,
Na górach swoboda! Woń, co z grobów się snuje,
tu nie dochodzi, czystego tchu gór nie zatruje;
ład w świecie bożym doskonały jest wszędzie,
dokąd dręczyciel-człowiek nie przybędzie.