— To dowcipni ludzie.
— Ale czasem i niebezpieczni.
— Jakto?
— Oprócz porządnych ludzi, poluje na kozice wiele hołoty. Ta zaś, roznamiętniona polowaniem, często się bardzo źle obchodzi z samotnym lub samowtór idącym turystą i gwałtem zwraca go z drogi, gotowa użyć środków ostatecznych. A wtedy, szukaj wiatru w polu. Nikt nie będzie wiedział gdzie się podział turysta.
— A to mili ludzie!
— Bardzo! Nie życzyłbym panu wejść im mimowolnie w drogę, będąc sam lub w towarzystwie jednego górala. Dla takich jednak orszaków jak nasz, mają oni szacunek.
Pan Ludwik biegł daleko przed nami z Tatarem. Rwał się naprzód i męczył górala tysiącami zapytań, dotyczących nazwy i stosunków gór.
Odszedł tak daleko, żeśmy go już nie widzieli.
Strzelec mógłby ich poczytać za samotnych i.... poczytał.
Usłyszeli przed sobą rozkazujący, niedopuszczający oporu gniéwny głos — Zurück!!!...
Wędrowcy przystanęli.
Tatar zwrócił głowę w kierunku zkąd głos wychodził, postawił nogę na kamieniu, oparł na niéj rękę uzbrojoną w ciupagę i spojrzał na zuchwalca trzymającego broń do strzału.
Był to człowiek, któremu Tatar niegdyś życie uratował, wyprowadziwszy z miejsca niebezpiecznego.
Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/107
Ta strona została przepisana.