Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/109

Ta strona została przepisana.

ginalnego. Zaczął padać śniég. Nigdym jeszcze nie widział śniegu padającego 4 sierpnia.
Weszliśmy wkrótce w najwyższą część doliny, w granicę nagich głazów. Maleńkie kępki mchów, żółte porosty i jamy świstaków przerywały tylko jednostajną szarość granitu. Zobaczyliśmy ztamtąd oryginalny kształt Wielkiego Kolbachu. Gdy bowiem wszystkie doliny tatrzańskie zaczynają się u góry wązko i coraz niżéj stają się szerszemi, Wielki Kolbach przeciwnie jest węższy u dołu aniżeli u góry, gdzie rozgałęzia się na trzy, łukowato ograniczone szérokie odrośle. Każdemu z tych wgłębień odpowiada mniéj więcéj jeden staw.
Okolica ta chyba nigdy lata nie widzi. Staw leżący pod piérwszą na prawo odnogą doliny, nazwany jest Zmarzłym, bo zawsze jest pokryty lodem. Choć to już jest koniec lata, lód odtajał tylko na obwodzie, i co noc łączy się z brzegiem cienką skrzepłą warstewką, któréj ślady jeszcze teraz widać.
Echo w tém miejscu jest roznośne, wielokrotne. Strzał z pistoletu rozlegał się jak grom, i zachwyceni synowie natury mówili z radosnym i naiwnym uśmiéchem:
— Pikne eo!
Gdym się domyślił, że to znaczy „piękne echo“, zacząłem się śmiać homerycznie i możeby długo uśmiéch nie gasł na moich ustach, gdybym nie był zmuszony chuchać w skostniałe palce. Rękawiczki zimowe bardzoby mi się zdały, ale nie przypuszcza-