Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/12

Ta strona została przepisana.

uśmiécha się z wewnętrzném zadowoleniem. Czasami tylko, mimochodem, gdy nie ma mowy o koniach, odpiera zarzut chudości słowy: „Ja wiem, że na mnie funta mięsa nie ma, ale jestem chłop.“ A chłop znaczy u górali to samo co u Rzymian „vir.
Marcinek kocha swoje konie a konie kochają Marcinka, rozumieją go dobrze i ulegają najmniejszym skinieniom. Po najspadzistszych drogach Marcinek nigdy wozu nie hamuje, tylko chwyta konie za uzdę i tak biegnie jakby jednę z niemi całość stanowił. A my tak wierzymy w konie i Marcinka, że rozmawiamy sobie spokojnie, gdy wóz spada po najbardziéj stroméj drodze.
I wózek goralski jest czémś szczególném w swoim rodzaju. Skacze z kamienia na kamień, wpada z wyboju w wybój, trzeszczy, skręca się a jednak rzadko się pochyla, jeśli się zaś pochyli, nie przewraca. Kilkanaście razy odbywałem półdniowe podróże po najgorszych drogach, najeżonych kamieniami, przeplatanych korzeniami, przerywanych ogromnemi wybojami, a jednak raz tylko wyleciałem z wózka, wtedy gdy wózek wpadł dwoma bocznemi kołami w głęboki wybój, niewidzialny, bo tak jak inne mniejsze wypełniony wodą.
Rozmawialiśmy wciąż o szczytach, których panorama z téj strony coraz obszerniéj i piękniéj się roztacza, a potém o innych przedmiotach. Poprosiłem profesora o przyrzeczone w jakiémś stromém i niedogodnem do wykładów miejscu, wytłumaczenie, dlaczego na wycieczkach nie radzi pijać zimnéj