Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/120

Ta strona została przepisana.

zaś, które wydostały się już na górę, nie rozpraszały się bynajmniéj po okolicy, lecz szpiegując w około czekały, aż ostatnia wydobędzie się ze żlebu. Dopiéro wtedy poszły daléj. Zupełnie tak jak ludzie.
Jasną jest rzeczą, że polowanie na tak ostrożne, płochliwe, silne i szybkonogie zwierzęta, śród wież skalistych, po prostopadłych ścianach, na brzegach przepaści, jest bardzo trudne i połączone z wielu niebezpieczeństwami. Dość łatwo wejść na maleńki wyskok skały, na wązką galeryjkę, na któréj śmierć jest pewniejszą od życia. Pewien myśliwy, goniąc kozicę w Alpach, wskoczył na ławkę zwietrzałego, rozsypującego się łupku, széroką nie więcéj jak na stopę i przylepioną jak galeryjka do skały, ponad przepaścią trzysta sążni głęboką. Gdy skała, krusząc się, groziła mu niebezpieczeństwem, musiał położyć się na brzuchu i tak czołgając się, posuwać się naprzód, w ciągłéj obawie aby się ławka nie oberwała. Jednakże los mu sprzyjał. Trzymała się jako tako. Małą siekierką odbijał ostróżnie zwietrzały luźny gruz i posuwał się daléj. Pełzał już półtoréj godziny. Był pełen nadziei. Tymczasem, spostrzegł obok na ścianie latający cień. Wiedział co to znaczy. To był cień orła, w téj chwili jego anioła śmierci. Człowiek poluje na kozice, orzeł na kozice i człowieka. Dobrą sobie teraz zdobycz upatrzył. Niezmiernie łatwo było strącić ofiarę w przepaść potężnemi skrzydłami i rozszarpaną o skały rozedrzéć na sztuki. Strzelec nie miał dwóch alternatyw do wyboru. Trzeba było orła zabić lub odstra-