wystrzelono kilka razy z pistoletu. To ją spłoszyło, i kilku susami skryła się za skałą.
Górale z smutnemi minami skierowali się ku miejscu, gdzie mieliśmy przepędzić czas obiadowy. Wkrótce powitało nas szczekanie psów, zwiastunów osady pasterskiéj. Kupiwszy w niéj mléka, założyliśmy obóz opodal, chcąc się uchronić od odwiédzin bydła, psów a wreszcie i juchasów, którzy lubią rozmaite rzeczy od wędrowców wyłudzać.
W czasie odpoczynku dowiedzieliśmy się z przewodnika Kolbenheyer’a, że dolina ta nie jest zupełnie nieznaną. Ma nawet nazwę, i to bardzo piękną: Rówienki.
W górnéj swéj części Rówienki nie przedstawiają nic szczególnego; podobne są do każdéj innéj doliny w najwyższym dziale Tatr leżącéj, i tak jak one gnębią umysł niemą tragedyą spustoszenia. Ale jakże się widok zmienił, gdy minąwszy pas kosodrzewiny, weszliśmy w wązką szyję, którą Rówienki uchodzą do doliny Białéj Wody! Kryształowy potok wrzyna się w coraz głębszy jar, to świécący nagością, to przystrojony w drzewa kąpiące swe liście i gałęzie w przezroczéj wodzie, i wpada pędem gwałtownym w wązkie, zygzakowate, o wysokich brzegach koryto granitu, jakby ręką ludzką wyciosane i wygładzone, tworząc w niém niewielką ale prześliczną kaskadę. Po bokach wryły się w skałę malownicze grupy drzew, pełne dzikiéj fantazyi, a jakby ręką umiejętnego ogrodnika-poety sadzone. Zachodzące za wyniosły grzebień góry słońce rzuca
Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/122
Ta strona została przepisana.