Stąpaliśmy po ślicznéj dolinie Jaworzyńskiéj, zamkniętéj od południa ścianą skalistą, utworzoną przez gruppę szczytu Lodowego, ku któréj dążyliśmy. Z prawéj strony mieliśmy Babosia i Goły Wirch, według nomenklatury używanéj na téj dolinie, z lewéj zaś, jakby grzebień na ogromnéj głowie góry lesistéj wznosił się Murań, przedstawiający wielkie podobieństwo do muru zrujnowanego, od czego też zapewne otrzymał swą nazwę.
Po małym odpoczynku, podczas którego skonsumowaliśmy półtoréj konewki kwaśnego mléka (było nas z góralami jedenastu; dwóch się odłączyło), wkroczyliśmy przez płot na pyszną trawę, w któréj się prawie po biodra zanurzyliśmy. Szliśmy śród niéj kilkanaście minut, oglądając się często poza siebie dla miłego romantycznego widoku, który nas zewsząd otaczał. Pogoda była śliczna, cisza na dolinie czarująca, lecz wkrótce charakter miejsca zmienił się zupełnie. Weszliśmy w las ponury, obraz starości, zniszczenia i życia na trupach bratnich. Ogromne pnie wznoszą się tu z gruntu usianego głazami, pokrytemi mchem i zgniłemi liśćmi, a na téj uwiędłéj podściołce co krok leżą zmurszałe i spleśniałe olbrzymy drzew podciętych kosą starości i wichrów szalonych. W jedném miejscu stąpa się po grubym elastycznym pokładzie mchu, jakby po kanapie na sprężynach; w inném noga tonie w błocie rozmokłém od tysiąca źródełek, bijących z pod
Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/21
Ta strona została przepisana.