Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/26

Ta strona została przepisana.

Na szczęście jednak... głód porządnie zaczął mi dokuczać i zmniejszył splin do minimum, powiększywszy tęsknotę do mléka i chleba. Wkrótce okolica rozjaśniła się. Weszliśmy w pas kosodrzewiny. Słychać dzwonki bydła i nawoływania pasterzy. Z roślinnego cmentarza, opanowanego przez zgniliznę, wkroczymy wkrótce do krainy życia. Nikt nie uwierzy co to za rozkosz, kto sam tego nie doświadczył.
Pomiędzy kosodrzewiną znaleźliśmy kilka limb czyli cedrów sybirskich. Ponieważ nigdy dotąd tego szczególnego okazu nie widziałem, więc zatrzymałem się przy jednéj z limb zwalonych, choć odgłos dzwonków bardzo mnie nęcił... Pięknego drzewa tego coraz mniéj w Tatrach. Jest to gatunek ginący. Może przed wiekami istniały całe lasy limbowe tam gdzie teraz pełza nizka i giętka kosodrzewina. Wichry nie lubią istot wyniosłych. I u roślin śród nawałnicy świata maluczkość i giętkość osiąga przewagę nad wyniosłością i szlachetnością, a biédne niedobitki limb, jakby „weltschmerzem“ opanowane, chociaż „moriturae,“ zdają się z pogardą patrzéć na tłuste, giętkie, uniżone kosodrzewu karły, które, kontente ze swéj tuszy, śmieją się jak zbogaceni czołganiem z tych co nie mogą czy nie chcą walczyć o byt takiemi zacnemi jak oni środkami. I w świecie roślin są tragedye społeczne i historyczne!
Wkrótce doszliśmy do Czarnego Stawu pod Lodowym, a podczas gdy górale byli zajęci przygotowywaniem obozowiska, gdy profesor zbiérał mchy a p. Ludwik mierzył temperaturę stawu, ja jeden