próżniak w tém towarzystwie usiadłem obok ogniska, przy którém grzałem zmoczone nogi i rozglądałem się po okolicy, nic ciekawego nie przedstawiającéj.
Minęliśmy zaledwie dolną granicę kosodrzewiny. Poczyna się ona w Tatrach na wysokości 4207 stóp wiedeńskich a kończy na wysokości 6264. Pod nami więc rozciągał się gęsty wysoki zielony las; około nas na dwa tysiące stóp szeroki pierścień kosodrzewiny, tak porozrywany szarością skał, że tylko wyobraźnia mogła go dopełnić. Dotąd życie, przynajmniéj roślinne. A potém? „Potém, powiada Staszic, następują gołe skały, mchem tylko porosłe. Tu na téj wysokości przyrodzenie traci swoją moc najcudniejszą, moc najwięcéj niepojętą, swoją władzę wszczynania, postacenia i roślinienia jestestw... Jakże bez tych natura zdaje się martwą, jak smutną, jak okropną! Jest ona i tu zawsze wielką, zawsze nieskończoną, ale dla zmysłów człowieka jest zbyt jednostałą... Wydaje mu się czczą!...[1]“.
Poznałem się z tą pustką już dawniéj i nic nowego nie spodziewałem się w niéj znaléźć. Dlatego téż zwróciłem wzrok tylko na rzeczy bliższe. Slizgałem się oczyma według mego zwyczaju po płomykach ogniska i zupełnie uwolniłem wyobraźnię z cuglów władzy rozumującéj. Byłoto dla mnie niesłychanie rozkosznym wypoczynkiem. I wyobraźnia musi
- ↑ O ziemiorodztwie Karpat, str. 178.