Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/31

Ta strona została przepisana.

się znów na ciupagę przewodnika wbitą w szczelinę. Wiedzą już oni, gdzie łatwo się obruszyć, i dlatego tuż pod nogą turysty kładą, lub jeśli można wbijają rękojeść siekiérki.
Pomimo to wszystko, nie powiem aby ten żleb miał być niebezpiecznym, ma się rozumiéć, — co raz na zawsze zastrzegam, — niebezpiecznym w znaczeniu turystowskiém. Wyraz ten stosuje się tylko do przejść, gdzie dobry turysta nie może być pewnym swego kroku. A zatém nie będzie niebezpieczném przejście nad przepaścią po belce płaskiéj, a będzie takiém po okrąglaku. W żlebie jednak powyższym, choćby się przed nim cofnęło dziewięć dziesiątych Warszawiaków, można być pewnym swego kroku przy większéj lub mniejszéj ostrożności, stosownie do tego czy kto sam idzie, czy w towarzystwie górala. Wypadek poważny mógłby miéć miejsce tylko z powodu nieumiejętności, niebaczności lub zaniedbania; lecz to już trudna rada: w górach nie ma miejsca dla nieświadomości, lekkomyślności i roztargnienia.
Wdzieranie się po żlebku trwało 20 minut a zdawało się że najwyżéj 5, — do tego stopnia uwaga nasza była zaabsorbowaną. Ta jest właśnie zaletą przejść, okazujących na każdym kroku nowe trudności. Gdybyśmy szli daléj po piargach, 20 minut urosłyby w naszéj wyobraźni w godzinę.
Dostaliśmy się wreszcie do wyłomu, stanęliśmy na małéj arcyniewygodnéj przełęczy, pomiędzy Baraniemi Rogami, grzbietem zębatym, ostrym, w wyż-