Nie tylko ja, wszyscy byli wpatrzeni w Łomnicę; choć ją nieraz i nie drugi widzieli. Wszyscy téż mniéj lub więcéj zadumali się.
Nagle, jeden z górali szepnął radośnie, tonem takim jak gdyby lękał się spłoszyć lube widzenie:
— O! O! O! Oreł!
— Co takiego?
— Oreł, orlik, haniok (tam) ku Łomnicy.
Rzuciłem okiem ku téj górze i po długiém upatrywaniu spostrzegłem ciemniejszy punkcik, kołyszący się śród podkowiastéj czeluści, utworzonéj przez grupę Łomnicy. Rysował się kilka minut zygzakiem na brunatném tle skały, zapewne zakréślając skręty wężownicy, i wreszcie, wyniósłszy się wysoko ponad szczyt, znikł w stronie południowéj, gdzie może sobie jaką zdobycz wypatrzył. Trudno było oderwać wzroku od jego lotu. Kreślił zygzak spokojnie, jakby niecielesny duch przepaści, niepotrzebujący skrzydeł. Rzadko ich téż używał. Kilka machnięć wystarczało mu do posunięcia się o znaczną odległość, a potém już płynął bez ruchu, jakby w jakim gęstym płynie, od którego nie jest cięższym.
Orzeł ten ożywił na chwilę krajobraz, ale mu nie odjął dzikości. Ponury i żałobny charakter pomników praświatu utrzymał się, bo za pojęciem o orle ciągnie się cały szereg myśli o nagich, straszliwych przepaściach i morderstwach.
Tylko ten skrzydlaty opryszek imponuje Tatrzaninowi, tylko jemu góral zazdrości. Dla niego nic nie ma niedostępnego. Może z łatwością przechadzać
Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/33
Ta strona została przepisana.