majestatycznie dumną, groźną, choć na chwilę straciła w moich oczach ten charakter, gdy owe ludzkie robaki stąpały po jéj głowie. Wydawała mi się wtedy utworem spółczesnym a teraz znowu przygniatała wyobraźnią moją jako pomnik zaklętych w skały czasów ubiegłych.
Po półgodzinnym pobycie na Kołowym zaczęliśmy schodzić na przełęcz. Piętrzące się nad przepaścią głazy już mnie nie straszyły, choć emocya powinna była być większą, gdyż schodzi się będąc obrócony twarzą do przepaści. W towarzystwie nie tak łatwo dać się porwać prądowi wyobraźni.
Ponieważ pogoda była, zgodnie z przepowiednią, zupełnie „legalną“ i słońce tak silnie grzało, iż niepodobna było wytrzymać pod gołém niebem, umieściliśmy się w kotlinowatém wgłębieniu skały na bardzo spadzistym stoku. Trawa i mech nęciły do drzémki, ale spadające z góry kamienie i stromość naszego legowiska odradzały powierzyć się Morfeuszowi. Wypaliwszy kilka papiérosów, zabieraliśmy się do odejścia.
— Pójdę jeszcze na „Baranie Rogi“ z Tatarem i Rojem, a panowie tu poczekacie — rzekł profesor.
Struchlałem naprawdę. Było to przedsięwzięcie więcéj niż szalone, gdyż z téj strony skała była zupełnie gładką, urwistą i zwieszoną nad straszną przepaścią, nie mówiąc już o tém, że sam przystęp do niéj był trudny.
— Pan profesor żartuje chyba, rzekłem; którędy?
Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/39
Ta strona została przepisana.