stosowną. Nazywaliśmy ją więc Kezmarską dlatego, że leży mniejwięcéj naprzeciwko Kezmarku.
Otwiéra się ona u góry nadzwyczaj stromym żlebem, ograniczonym wielce kruszącą się skałą, usłanym w połowie piargami, a w połowie ogromną płachtą śniegu. Przeszedłszy przez kamienie i zjechawszy po śniegu, przybyliśmy na brzeg tarasu dość stromo ściętego.
Był to „zamek“ piérwszy.
Zejście jednak z niego nie przedstawiało nic szczególnego, i bez trudów zeszliśmy na niższy taras, ucięty znowu drugim zamkiem. I ten przebyliśmy z równą łatwością i dostaliśmy się na trzeci, leżący już na granicy kosodrzewiny.
Tu dopiéro miały się rozpocząć wielkie trudności i prawdziwe niebezpieczeństwa, które w umysłach członków wyprawy głęboki a trwały ślad pozostawiły.
Było wpół do drugiéj, pogoda wciąż prześliczna. Spostrzegłem, że wyprzedzający mnie o sto może kroków pp. Chałubińscy usiedli na małym garbie skały porosłym trawą... Ucieszył mnie ten odpoczynek, gdyż ciepło dość nas znużyło. Jednakże był przeciwko zwyczajowi zawcześny, szliśmy dopiero godzinę. Widać dużo mamy czasu, pomyślałem, kiedy już tak prędko odpoczywamy. Zbliżywszy się do towarzyszy, usiadłem na gęstéj wysokiéj trawie w jakiéjś małéj kotlinie, i zacząłem się raczyć winem i chlebem. Jadłem pośpiesznie, sądząc że ten niezwykły odpoczynek nie potrwa długo. Tymczasem
Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/43
Ta strona została przepisana.