— A nie mówiłem, żeby od razu pójść ponad kosówką.
— Toć i ja mówiłem.
— Albo ja zaraz nie powiedziałek ci kaz tam sukać perci. Jak najdziem to nas zawiedzie dołu i potém się wracaj horze (do góry).
— Eh! co tam gadać, już przepadło, rzekł któś kiwnąwszy ręką z rezygnacyą.
Znowu długie milczenie, przerywane tylko pykaniem z fajek i cygarniczek.
Któś spojrzał na zegarek i rzekł jakby przestraszony:
— Wpół do osméj! Bagatela, prawie dwie godziny błądzimy.
— Trzysta tysięcy! szepnął jeden z górali — tele dole (tak długo) dźwigało się worki napróżno.
Znowu milczenie.
Tymczasem na domiar złego zaczął dészcz padać. Tego tylko brakowało.
Miarka się przepełniła. Sposępnieliśmy jeszcze bardziéj. Ale ponieważ wszystkie bardzo silne wrażenia wywołują reakcyą, więc wkrótce przestaliśmy się dąsać i zaczęliśmy żartować. Już drwiliśmy z możliwych przygód na tym padole płaczu, mówiąc filozoficznie — wszystko głupstwo! Jakby na zaklęcie deszczyk ustał, nie bardzo nam zaszkodziwszy, i wstało słonko. Ah jakże nas ucieszyło... Ale nie nadługo. Sprowadziło ono miliony muszek, które nas ciąć poczęły bardzo dotkliwie. Tego już doprawdy było zanadto. Najcierpliwszy i najgładszy dżentelmen an-
Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/58
Ta strona została przepisana.