już za nieboszczyka w Zakopanem ogłoszony, za którego duszę odprawiono nawet nabożeństwo żałobne. W Genewie, opowiada Tschudi, poszedł w listopadzie r. 1852 niejaki Carlier z synem na świstaki. Ojciec wlazł w norę, a rozgrzebując ją został gruzem zasypany. Syn ratuje ojca, lecz i jego zawala odrywające się rumowisko. Obadwa, ojciec i syn na grzbiecie ojca, wytężają przez dwie godziny swe siły, ażeby się uwolnić, aż wreszcie syn Bogu ducha oddaje. Pod trupem syna doznaje nieszczęśliwy ojciec przez trzy dni okropnych katuszy, aż go wreszcie znajomi odszukują; ale w kilka godzin po uratowaniu pożegnał się i on ze światem.“
Ale cóż z tego! To wszystko nie powstrzyma górali od niszczenia świstaków, jednéj z niewielu żywych ozdób Tatr. Jestto chodzący kamień filozoficzny, tinctura rubra, kwintesencya, eliksir życia, szukane tak długo przez alchemików. Świstaka zamienić można na złoto, na dziesięć guldenów, a sadło jego używa się Bóg wié nie do czego: góral kaszle, — dają mu sadło świstacze; ma boleści w żołądku, dają mu je z wódką, — rodzi się — dają mu z mlékiem jego matki, — stwardniały mu gruczoły, spuchł — smarują go sadłem świstaczém. Pocóż się ci głupi alchemicy tak trudzili!
Oprócz nor — i przyznać należy, że trochę gorzéj niż nory, broni świstaków prawo. Kilku bowiem mężów zamiłowanych w faunie krajowéj, przez kilkoletnie starania wyjednało u rządu zakaz niszczenia zwierząt nieszkodliwych w Tatrach. Ale cóż
Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/65
Ta strona została przepisana.