Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/67

Ta strona została przepisana.

wać, dopóki się nie wykaże, iż ta nazwa do innéj się stosuje.
Schodząc na dół, musieliśmy znosić upał nielada. Właśnie stok był odwrócony ku południowi. Słońce jakby krepą białą osłonięte rzucało promienie niezbyt palące, ale bardzo parne. Czuć było burzę nadchodzącą. Ociężali dowlekliśmy się do potoku środkiem doliny płynącego, który się poczynał od wodospadu w górze szumiącego i wpadał do jeziora Léjkowego. Rozłożyliśmy tam obóz i kazaliśmy watrę do śniadania rozpalić. Była godzina wpół do dziesiątéj.
Upał i znużenie ukołysały nas do snu na miękkiéj trawie. Gdyśmy się obudzili, było już po jedenastéj. Czas naglił. Łomnica oczepiła się chmurami. Wypadało się śpieszyć, aby się na nią dostać i zejść z niéj, zanim się chmury na dobre nie rozgoszczą. Była burza w perspektywie, któraby nas na bezwarunkowe fiasco naraziła.
Zmierzyłem okiem odległość szczytu Łomnicy od poziomu miejsca w którémśmy się znajdowali. Nie było już daleko. Na barkach ogromnego, szarego, pokruszonego piedestału wznosił się okazały, skrzesany, krępy, z litéj skały ulany szczyt „królowéj gór polskich“, Łomnicy.
Ogarnęło mną jednocześnie jakieś radosne wrażenie i zwątpienie. Za długom marzył o Łomnicy, aby mi w chwili tak wielkiego zbliżenia się do niéj serce silniéj bić nie zaczęło; za wiele słyszałem o trudności wstąpienia na nią, abym nie poczuł nieja-