tych nie ma na czém nogi oprzéć i trzeba było windować się do góry rękami, chwyciwszy za brzegi warstw wystających.
Odpoczęliśmy raz na drodze, może przez minutę, dla przywrócenia równowagi oddechu, gdyż pracowaliśmy z wielkiém natężeniem. Spojrzałem wtedy na otoczenie: byłem śród poszarpanych turni, jakby wewnątrz lejka z porozrywanemi bokami, mając u stóp straszliwe przepaści.
Byłem zupełnie wynagrodzony silnemi wrażeniami za nudną drogę z doliny Kezmarskiéj na przełęcz Łomnicy.
Przewodnicy nie dobrze pamiętali drogę, bo téż nie podobna jéj pamiętać. Wszystkie rowki są podobne do siebie a fizyognomia ściany zmienia się corok na wiosnę, w skutek kruszenia się skały. Naradzali się więc wzajemnie od czasu do czasu. Józek jednak nie słuchał ich, poprzedzał orszak i sam drogę wynajdywał.
Szliśmy za dwunastoletniém dzieckiem.
Dzielna ta latorośl góralska wdzierając się po nieznanéj sobie drodze, nie poświęcała całéj swéj uwagi szukaniu punktów oparcia. Józek szukał jeszcze mchów. Ale ponieważ ich nie ma na gładkiéj i co wiosnę skrzesywanéj ścianie, więc znalazł zamiast nich... w jakiéjś szczelinie... srébrny kluczyk od zégarka, a potém na gzémsie, na któryśmy weszli, niemiecką monetę niklową dziesięciofenigową. Ci tylko co się po takich ścianach i nad takiemi
Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/73
Ta strona została przepisana.